Czeeeść
Bardzo długo nie pisałam, wiem o tym, a bardzo bardzo chciałam, czas mi niestety na to nie pozwalał, ale nadrobię zaległości.
Dzisiaj chcę pokazać Wam zabawy z moimi włosami, moją włosową historię z przestrzeni roku. Myślę, że temat jest interesujący, ponieważ pokażę produktów jakich użyłam, aby uzyskać moje wymarzone wtedy ombre. Z natury jestem brunetką i taki kolor miałam przez większość mojego życia. W lutym 2013 r. zapragnęłam mieć ombre, ale bałam się robić je na własną rękę, dlatego poszukałam fryzjerki, myślałam wtedy, że dobrej. Zależało mi na trzech kolorach, jednak uzyskałam krechę i jeden kolor, a krechę mam do dzisiaj. Ombre to nie jest łatwa sztuka, aby wyszło dobrze, potrzeba dobrych umiejętności, dlatego jeśli marzycie o ombre to idźcie to dobrego fryzjera.
Kiedy włosy trochę mi podrosły (październik 2013), "a ombre zeszło na dół" postanowiłam nie ryzykować wyrzucenia pieniędzy u fryzjera po raz drugi i postanowiłam sama rozjaśnić moje włosy.
Na początek efekt dwóch produktów, jakie użyłam. Tak jak w tytule będzie to rozjaśniacz Joanny i farba Casting Loreal w kolorze 554 Ognista Czekolada.
Czytałam dużo opinii, oglądałam efekty każdego chyba drogeryjnego rozjaśniacza i najwięcej pochlebnych opinii zyskał właśnie ten z Joanny.
Moje włosy przed rozjaśnianiem wyglądały tak:
Tuż nad ombre była jeszcze stara brązowa farba, a u nasady moje naturalne, jednak nie zależało mi na rozjaśnieniu całości, tylko właśnie tych farbowanych brązowych. Wiadomo, że ciemną farbę trudniej jest rozjaśnić, dlatego nie wiedziałam czego się spodziewać.
W pudełku znajdziemy:
~ Proszek rozjaśniający
~ Wodę 9%
~ Maskę po rozjaśnianiu
~ Rękawiczki i ulotkę
Rozjaśniacz nakładałam na suche włosy. Jego konsystencja jest dość płynna, lecz na włosach bardzo szybko zastyga na twardawą skorupkę. Nie udało mi się nałożyć go super idealnie, żeby przejście było fajne, ale i tak miało być ono zrobione farbą. Trzymałam 45 minut, zmyłam i byłam w szoku. Bardzo dobrze poradził sobie z rozjaśnieniem moich opornych farbowanych włosów. Być może to kwestia tego, że ta brązowa farba była z rok czasu, więc w dużym stopniu się wypłukała.
A oto efekt:
Zaraz po rozjaśnianiu wzięłam się za farbowanie Castingiem. Jako, że kolory wyszły mi bardzo ciepłe, na górze najlepiej wyglądałby taki czerwony brąz i cały efekt wyglądałby ogniście, na takim mi zależało, dlatego wybrałam farbę w kolorze 554 Ognista Czekolada. Najważniejsze to to, że włosy nie zniszczyły się, jedynie w gorszym stanie był końcówki, lecz czego oczekiwać po dwukrotnym rozjaśnianiu.
W pudełku znajdziemy:
~ Krem koloryzujący
~ Mleczko utleniające
~ Odżywkę/ maskę, która starcza na kilka razy i ma super działanie, niestety kosztem silikonów.
~ Rękawiczki i ulotkę
Farbę znów nakładałam na suche włosy i trzymałam tyle ile zalecane było na ulotce. Te włosy u nasady już był naturalne, więc liczyłam na fajny, całkiem intensywny efekt, jaki zazwyczaj uzyskiwałam po Castingach. No i tutaj moje rozczarowanie, farba praktycznie nic nie złapała, tutaj też przeżyłam szok, jednak nie taki jak chciałam. Jedyne co uzyskałam, to subtelniejsze przejście, lekko złapała rozjaśniane.
Zobaczcie sami:
Więc jeśli nie złapała naturalnych włosów, to nie wiem co to za farba, także nie polecam. Pierwszy raz się tak zawiodłam na castingu. Plusem może być aplikacja i zapach, ale nie tego oczekuje od farby.
Całościowy efekt zatem wyglądał następująco:
Po paru dniach musiałam znaleźć inną farbę, która spełni moje oczekiwania i będzie czerwona, więc w II części będzie o farbie, która już dla mnie była idealna.
A czy Wam podoba się ombre? Używałyście tego rozjaśniacza, lub innego, który jest dobry? Co sądzicie o Castingach?